Kilka dni po zakotwiczeniu w Barcelonie nowy nabytek katalońskiej drużyny, Neymar, odwiedził klubowe muzeum. Sportowa ikona skomercjalizowanego, celebryckiego świata pop-kultury z przejęciem na twarzy spoglądała na postrzępione fotografie, połyskujące trofea i pozostałe przedmioty, będące swoistymi świadkami historii. Chodziło o to, aby nowy piłkarz FC Barcelony miał świadomość, w jak wielkim klubie się znalazł i co wiąże się z tym faktem.
Reprezentowanie „Blaugrany” to zaszczyt, wyróżnienie, medal od losu i powód do dumy. Ale także presja, oczekiwania kibiców, odpowiedzialność i swoisty moralny imperatyw. Nie każdy radzi sobie z ciężarem, jaki wiąże się z reprezentowaniem klubu o tak bogatej historii i znaczeniu społeczno-politycznym. Jednych oddech barcelońskiej historii pcha na samo dno, inni otrzymują olbrzymi zastrzyk mentalny, który w procesie kształtowania cech wolicjonalnych sportowca jest nie do przecenienia.
– FC Barcelona to coś więcej niż klub. FC Barcelona to więcej niż miejsce, gdzie idziesz w niedzielę obejrzeć spotkanie, więcej niż każda z tych rzeczy. To duch zakorzeniony w każdym z nas, barwy, które kochamy ponad wszystko – powiedział w chwili wyboru na prezydenta klubu Narcís de Carreras. Był 17 stycznia 1968 roku. Hiszpania, a zwłaszcza Katalonia, była smutnym, ponurym, wyniszczonym miejscem. Ponad 30 lat wcześniej wybuchła tam wojna domowa, która pochłonęła ok. 300 tys. ludzkich istnień. Przez długie lata klubowy obiekt „Dumy Katalonii” był jedynym miejscem, gdzie otwarcie mówiło się o autonomicznych dążeniach regionu czy chęci wskrzeszenia republiki. To tam używano języka katalońskiego, który wszędzie indziej był zabroniony pod groźbą utraty życia. Wojskowy reżim dążył do likwidacji katalońskiego narodu poprzez usuwanie z hiszpańskiej przestrzeni publicznej wszystkiego, co mogło stanowić podstawę jego istnienia. Z oczywistych względów szykanowano również władze „Blaugrany”, jej członków, działaczy i piłkarzy.
Stolica Katalonii cierpiała z powodu licznych bombardowań. Do najbardziej krwawych zdarzeń doszło na początku 1938 roku, kiedy na przestrzeni trzech dni barcelończycy przeżyli dwanaście nalotów powietrznych. Zginęło wówczas 979 osób. Jednym z najbardziej zbombardowanych miejsc była siedziba FC Barcelony. Zniszczeniu uległo ponad 350 trofeów. Dozorca klubowego obiektu, Josep Cubells, zamiast ratować się ucieczką, starał się pozbierać resztki pucharów. Rok później odzyskano zniszczone odznaczenia i stopiono je w trofeum nazwane „Pucharem Wszystkich”.
To tylko jeden z historycznych dowodów wyjątkowego charakteru FC Barcelony. W dziejach klubu było ich wiele, ponieważ los nie szczędził „Blaugranie” razów. W 1923 roku Miguel Primo de Rivera dokonał zamachu stanu. Zlikwidował partie polityczne, narzucił cenzurę oraz zwalczał wszelkie formy działalności ludności katalońskiej. Zamknięto między innymi znany w Barcelonie chór Orfeó Català. W związku z tym, w akcie solidarności, władze FC Barcelony postanowiły zorganizować mecz pokazowy. Rywalem Barçy był Club Esportiu Jupiter. W pewnym momencie 14 tysięcy widzów wygwizdało wykonywany przez brytyjską orkiestrę hymn Hiszpanii. Wieść o tym zdarzeniu szybko dotarła do Primo de Rivery. Wszelka działalność FC Barcelony została zawieszona na sześć miesięcy. Ponadto z Hiszpanii wygnano jej ówczesnego prezydenta i założyciela klubu Joana Gampera.
Jednym z najpopularniejszych periodyków tamtych czasów był tygodnik „La Rambla”, którego założycielem był kataloński prawnik, polityk i działacz FC Barcelony Josep Suńol. 6 sierpnia 1936 roku wyruszył on w kierunku A Coruñi, aby przekazać republikańskim wojskom pieniądze. Suñol wpadł jednak w ręce żołnierzy gen. Francisco Franco. Kiedy wydano komendę o rozstrzelaniu, Suñol krzyknął: „Viva la República”!
Bliski podzielenia nieszczęsnego losu założyciela „La Rambla” był także Nicolau Casaus. W 1939 roku został aresztowany za republikańskie sympatie. W więzieniu spędził pięć lat, w tym 72 dni w tzw. „celi śmierci”. Po wyjściu na wolność został członkiem FC Barcelony. Dzięki niemu liczba klubowych penyi wzrosła z 60 do ponad 1,5 tysiąca. – Miłości barcelonismo nie da się kupić. Trzeba na to zapracować. Po wielu latach kontaktów z culés wiem, że ten klub nigdy nie zginie, bo ocalą go ludzie związani z tymi barwami – oświadczył niegdyś Casaus.
Z kolei były trener „Dumy Katalonii” sir Bobby Robson powiedział: „Podróżowałem po całym świecie, widziałem najróżniejsze rywalizacje sportowe, ale ta jest szczególna. A wiecie dlaczego? Bo to są dwa oddzielne państwa. W przeszłości toczyli ze sobą wojny za pomocą prawdziwych armii i żołnierzy. Teraz armią Katalończyków są piłkarze Barçy”. FC Barcelona to symbol niegroźnego nacjonalizmu, a także wspólny sposób wyrażania tożsamości. Działalność „Blaugrany” sprawiła, że jest ona postrzegana szerzej niż tylko przez pryzmat sportowych rezultatów. To, co stanowi podstawę urzekającego charakteru Barçy, to jej niełatwa przeszłość i ludzie, którzy stworzyli DNA klubu. Barça upadała i podnosiła się, potrafiła przetrwać nawet najtrudniejsze kryzysy, głównie dzięki wierności i oddaniu culés.
Opisane powyżej zdarzenia, choć stanowiące tylko część bogatej historii klubu, to najlepszy czynnik motywacyjny dla piłkarzy FC Barcelony. Zwłaszcza dla graczy wychowanych przez „Blaugranę”, urodzonych na terenie Katalonii. W procesie piłkarskiego szkolenia wpajane są im jasno sprecyzowane wartości moralne. Związane są one z szacunkiem dla rywala, interesem drużynowym ponad indywidualnym, duchem sportowej rywalizacji czy wzajemnej koleżeńskości. Omawiany proces sprzyja kształtowaniu odpowiedniej boiskowej postawy w rozgrywkach seniorskich, gdzie cechy wolicjonalne i odpowiednie przygotowanie mentalne odgrywają olbrzymią rolę. Zwłaszcza w zakresie determinacji, ambicji i zaangażowania, czyli czynników mogących przesądzić o zwycięstwie w przypadku zrównoważonego współzawodnictwa. Robson miał rację. Barça to armia z naturalnym, niejako narzuconym przez historię czynnikiem motywacyjnym.